Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 070.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obiecałam milczeć i że ty także na słowo moje liczyć możesz.
— Ja chciałbym czegoś więcej, matko; chciałbym, żebyś nie chowała ku nim żalu, ani nienawiści; żebyś pamiętała zawsze o dobrem, jakie nam zrobili.
Mówił to miękkim, zwilżonym głosem, odzywając się do matczynego serca; ale głos ten nie obudził w niem echa.
Była tutaj kwestya, względem której porozumieć się nie mogli.
— Uczynię, com obiecała — odparła sucho — a co do wdzięczności...
Blade jej wargi przycięły się w charakterystyczny sposób, oznaczający uparte postanowienie.
Dzień zeszedł zupełnie; Władysław mógł dojrzeć wyraz jej twarzy, nie przysłonięty ani pomroką ranną, ani żadną myślą wsteczną. Zrozumiał, że wszystko, coby mógł uczynić, lub powiedzieć, było tutaj daremne.
— Ha! szepnął zniechęcony — wola twoja matko, wola twoja!
I pomimo zmęczenia i bezsennej nocy, zaczął zbierać rzeczy swoje, gotując się do drogi.
Stara kobieta patrzała na to czas jakiś w milczeniu, surowa i gniewna; aż wreszcie przemogła w niej macierzyńska troskliwość. Powstawszy z miejsca przystąpiła do niego.
— Zostaw to — rzekła — odpocznij, prześpij się; ja sama upakuję ci rzeczy.
— Pociąg warszawski odchodzi rano, — odparł głucho.
Zdawało mu się niepodobieństwem zostawać dłużej pod tym dachem; czuł, że nie zdołałby zasnąć, wobec tej nienawiści, czuwającej przy nim.
— Pociągów idzie kilka.
— Im prędzej, tem lepiej — mówił gorączkowo, zbie-