Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie! nie omyliłeś się pan; ofiarowałeś mi najwyższe szczęście życia, a ja... ja odrzucić je muszę.
Zakrył twarz rękoma, ciężył mu wzrok Januarego, który w tej chwili był nieubłaganie badawczy.
— Szczęścia życia nie odrzuca się bez powodu. Mam prawo żądać, byś mi powiedział.
— Nigdy! nigdy! — zawołał młody człowiek — nigdy, choćbyś mnie pan miał zabić!
W oczach Januarego mignęły iskry. Ale iskry te zagasły szybko, pogardliwy uśmiech zarysował się na ustach.
— Czujesz więc, że milczenie twoje jest obrazą dla mnie?
Nie mógł zaprzeczyć.
— I obrazę tę chcesz mi wyrządzić? ty! którego miałem za syna.
Znowu daremnie czekał odpowiedzi.
— Nie zasłużyłem sobie na to u ciebie! i dlatego obrazę tę płacę pogardą.
— Nie! to zanadto! — zawołał zduszonym głosem młody człowiek... — Gdybyś pan wiedział wszystko...
— Ja chcę wiedzieć wszystko! ja dojdę myśli twojej. Posłuchaj! byłem może zbyt szorstkim; ale bo też święty zostałby wytrącony z kolei. Mów ze mną otwarcie! nie zostawiaj mi wątpliwości, gorszych aniżeli wszystko; ja proszę cię o to, w imię moich dobrych chęci dla ciebie, w imię przyjaźni...
Przez chwilę czekał skutku słów swoich. Daremnie. Wówczas odwrócił się w milczeniu od Władysława, bez słowa pożegnania, jak od człowieka, z którym rachunek jest zamknięty.
Młody człowiek stał przez chwilę, pognębiony; potem rzucił się za nim.