Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 062.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miast, chwytając nerwowym ruchem jej ojczyma za rękę; — tak nie jest! powiedz mi pan, że tak nie jest! to byłoby zanadto dla mnie!
— Właśnie, że tak jest; dla ciebie zdradzę tajemnice domowe; możesz we mnie widzieć czarny charakter, jeśli ci się podoba.
Wydawał się uszczęśliwionym, i czekał niecierpliwie wybuchu wdzięczności, który należał mu się, jak sądził. Ale wybuch się opóźniał. Władysław stał przed nim z twarzą bladą jak kreda, zapatrzony nieruchomie w blaski zachodu, które odbijały się w jego źrenicach, otaczając je obręczą światła, migocącego w ich łzawych głębiach.
Czyżby zbytek szczęścia czynił go podobnym do posągu cierpienia?
— Władysławie! teraz, to już doprawdy zrozumieć cię nie mogę.
— Tem lepiej! tem lepiej! — zawołał młody człowiek gwałtownie — chciałbym, żebyś mnie pan nie zrozumiał nigdy! ani pan, ani nikt na świecie! Teraz, po tem, coś mi powiedział, uwierzysz może, iż jechać muszę, iż nic mnie tu nie zatrzyma.
To już wychodziło poza programat, jaki z góry nakreślił January. Widocznie domysły jego nie wszystkie były prawdziwe. Zrozumiał to.
— Kiedy tak, — wyrzekł stanowczo — to ja wiedzieć muszę, co zaszło między tobą a Anielką?
— Nie zaszło nic, przysięgam! nic, czegobym powtórzyć nie mógł w obliczu świata całego.
— Dla czego nie chcesz przyznać, że się kochacie.
— Ja nie powiedziałem jej tego nigdy, nigdy! wierz mi pan.
January niecierpliwie wzruszył ramionami.