Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 058.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Urojone? Oh! January.
Umilkła nagle, wyrzucając sobie to, co powiedziała.
On nie zauważył tego wykrzyknika. Był zajęty projektami przyszłości, mówił o nich nieustannie.
— Bądź spokojna, — rzekł wreszcie — czas już, abym się wmieszał pomiędzy tych młodych.
Usiadł przy stole i napisał bilecik.
— Każ to zanieść Władysławowi — powiedział z uśmiechem — im prędzej, tem lepiej; widać bierze te rzeczy strasznie na gorąco; lubię go za to, ale śpieszyć się trzeba; w takich razach postanowienia bywają szybkie i jeszcze szybciej wykonane.
Bilecik był następujący:
„Słyszałem od Lucyana, że wyjeżdżasz; spodziewam się, że nie uczynisz tego, nie widząc się ze mną; mam ci powiedzieć rzeczy ważne i dlatego czekam cię u siebie dziś zaraz, lub przed wieczorem“.
Mieszkanie, które Władysław zajmował z matką, było zaledwie o parę domów od willi Januarego; niebawem nadeszła odpowiedź:

„Panie profesorze!

„Wdzięczność moja dla ciebie nie ma granic. Przysięgam! nie jestem — nie będę nigdy niewdzięcznym! A jednak, gdybyś pan raczył zobaczyć się ze mną w każdem innem miejscu, nie zaś w swoim domu, zdaje mi się, iż byłoby to lepiej dla mnie! O naznaczonej godzinie, jeźli nie odbiorę przeciwnego rozkazu, czekać będę na plantacyach pod Wawelem. Ma się rozumieć, nasuwam tylko tę myśl. Przyjęcie jej jednak uważać będę za podwójną łaskę“.
— Dumny chłopiec! — szepnął January, odczytawszy tę kartkę. — Każde jej słowo było dla niego męką. I niech