Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 057.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dnią. Kryjecie się, jak prawdziwe dzieci; dziecinną tajemnicę Anielki i Władzia znam oddawna.
— Więc cóż będzie teraz?
— Nic... nic... niech Anielka popłacze chwilkę: radość będzie większa, spotęguje się w miarę rozpaczy. Bo jestem pewny, że ona rozpacza. Idź! powiedz jej, że wszystko będzie dobrze, że ja biorę wszystko na siebie.
— Ale jeśli Władysław pojedzie? mówił to na seryo.
— Spodziewam się! przecież Władzio nie grał komedyi. No! on jeszcze nie jedzie, musi pożegnać się ze mną; a gdyby i tego nie chciał zrobić, toć przecie nie pojedzie daleko. Znajdziemy na to sposób.
January zdawał się tak uradowanym, iż dopiero po chwili spostrzegł, że Helena nie podzielała zupełnie jego usposobienia.
— Idź! pociesz siostrę! — wyrzekł, zwracając się do Lucyana — powiedz jej, że ja zajmę się jej serdecznemi sprawami; że może być zupełnie spokojną; zatrzymamy Władzia.
Po jego wyjściu, zwrócił się do Heleny.
— I czegoż ty się lękasz jeszcze? — wyrzekł łagodnie — serce Anielki przemówiło wyraźnie, jakby na to, by usunąć wszystkie wątpliwości twoje.
— Masz słuszność; powinnabym być spokojną, a jednak ja spokojną nie jestem. Kiedy Lucyan mówił o jej łzach, chciałam biedz do niej i nie poszłam, bo czuję, że rozpłakałabym się z nią razem, zamiast dać jej pociechę.
Cień niecierpliwości przesunął się po jego czole, ale ustąpił szybko.
— Jesteś niepoprawną! — wyrzekł tylko trochę smutno. — W braku prawdziwych, tworzysz sobie troski urojone.