Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 049.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

byłoby niegodne! już i tak... oh January! jak ty mogłeś pomyśleć coś podobnego!
— Jeszcze raz, uspokój się; nie chciałbym za nic sprawić ci przykrości. Tylko widzisz sama, że w tem położeniu miłość Anielki usuwa tę trudność, którą, pozwól sobie powiedzieć, przesadzasz i stawiasz sama sobie.
Spuściła głowę w milczeniu, zaciskając dłonie, jakby w tej jednej rzeczy opierała się wszechwładzy jego.
— Czy ty jesteś pewny — wyrzekła wreszcie po długiej chwili, — że ona będzie z nim szczęśliwa?
— Dla czegoż ty o tem wątpisz?
— Widzisz! ja poszłam za mąż tak młodo i przysięgłam sobie, że córkę moją ustrzegę od podobnego losu.
— Tu niema najmniejszego podobieństwa.
Chciał coś mówić więcej, tłumaczyć jej, ale skinęła ręką, jakby z góry przyznawała mu słuszność, a przedmiot ten był dla niej przykrym.
Jednakże w myśli jej powstawały snadź różne wątpliwości i troski, bo wyrzekła znowu:
— Władysław nigdy żadnem słowem nie dał nam poznać zamiarów swoich.
— Dotąd była to sielanka młodości, odgrywała się ona w ich dwóch sercach bezwiednie może. A gdyby nawet było inaczej, Władysław jest ubogi i dumny, to dość, by zamknąć mu usta.
January miał słuszność zapewne, Helena przecież nie była spokojną. Oczy jej świadczyły, że odwykła od spokoju, że w głębi jej serca tkwiła troska nieustanna, zażegnana wolą, jednak odzywająca się w chwilach stanowczych; ona to nadawała gorączkowy blask spojrzeniu, zmuszała je błąkać się bez celu, jakby upatrując wiecznie ukrytej zasadzki. Teraz troska ta nie objawiła się więcej żadnem słowem.