Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 045.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

już nie mówmy o tem. Ot, lepiej chodźmy przesłuchać duetu.
Poszli do pokoju i niebawem po całej willi rozległy się dwa świeże głosy, łączące się w czyste brzmienia.
Gdy się tak dzieci bawiły w ogrodzie, z balkonu, zawieszonego na pierwszem piętrze willi, przyglądało się tej scenie dwoje ludzi.
Balkon ten, ustrojony cały w kwitnące oleandry, magnolie i drzewa pomarańczowe, wychodził z wielkiego pokoju, który służył na wyłączny użytek pana domu.
January, gdyż on to był, przez te lat kilkanaście odmienił się bardzo mało; była to ta sama dumna twarz, też włosy niedbale odgarnięte z czoła, taż postać wyniosła, szczupła i nieco naprzód podana. Wpatrzywszy się jednak bliżej, można było wyczytać wyraźne zmiany, jakie na niej wypisało życie. Nie wyryło się ono bruzdami, nie napiętnowało wyraźniejszą goryczą rysów, ale przeciwnie, przyniosło mu widocznie ukojenie, bo cała postać tchnęła młodzieńczą jeszcze żywością, oczy gorzały skupioną myślą, a czoło miało świeżość i pogodę, której brakło mu niegdyś.
Jeśli wówczas wieku jego nie można było określić, jeśli wydawał się starszym nad lata, to dziś stosunek się przeinaczył i January robił wrażenie młodszego, niż był rzeczywiście.
Przywyknienia jego uległy snadź także zmianom wielkim: myśliciel, niedbały o to wszystko, co go otaczało, odrzucający z życia wszelki zbytek, uległ miększym wpływom, — świadczył o tem sam już pokój jego, gdzie książki zamiast walać się, nagromadzone na kupy, osypane warstwami kurzu, obwieszone pajęczynami, rozkładały się na wielkich orzechowych półkach, otaczających wszystkie ściany.