Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 036.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i bluszczu, a po ogrodzie przechadzało się dwoje młodych, chłopiec i dziewczyna, niezmiernie zajętych wzajemną rozmową, przekomarzając się, biegając i śmiejąc wesoło. Chłopiec mógł mieć lat dwadzieścia zaledwie, bo pierwszy puszek młodzieńczy wysypywał mu się koło ust i brody, tworząc jednak bardzo już wyraźne czarne wąsiki, które on kręcił z całą dumą, sprawioną przez ten nowy nabytek.
Energiczne rysy klasycznej poprawności nabierały blasku od czarnych ognistych źrenic, co na kształt wiosennego słońca oświecały twarz, pełną inteligencyi i siły, a w której wdzięk dziecinny walczył jeszcze z męzkim wyrazem powagi, nadając jej nieprzeparty urok pierwszej młodości.
Dziewczyna była młodszą o lat kilka; wybujała i wiotka, z jasnemi włosami, które wymykały się z pod kapelusza, przypominała owe zużyte porównanie lilii, gnącej się na łodydze; zdawała się, jak ten kwiat jasną, białą, znikomą.
— Dobrze, żeś raz porzucił twoje książki, i przyszedł do mnie! — mówiła, czepiając się jego ramienia, jakby potrzebowała podpory — pierwsza róża rozkwitła dzisiaj, muszę ci ją pokazać!
— O! dla róży nie byłbym z pewnością porzucił moich książek, jak je nazywasz.
— Jeżeli nie dla róży, to może dla mnie! — zawołała, śmiejąc się — powiedzże: uczyniłeś to dla mnie, braciszku?
— Gdyby na mojem miejscu był kto inny, powiedział by to bez namysłu.
Słysząc te słowa, z białej stała się różową: przez chwilę zarumieniona patrzała na brata z pod oka, choć niby miała wzrok spuszczony.
— Więc ty, Lucyanie — wyrzekła po chwili — to już nie lubisz bawić się ze mną, jak za dawnych czasów.