Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 033.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

koniecznie, lub oszaleć; że, ażeby to uczynić, gotów był zrobić setki mil.
— Ja ciebie kochałem! — szepnął — Bóg widzi, kochałem cię, jak szalony, i sam nie wiedziałem o tem!
Mogła mu odpowiedzieć, że tu właśnie leżała tajemnica ich wspólnego nieszczęścia; że miłość, świadoma siebie, odnieść musi zwycięztwo nad bezświadomą; mogła mu powiedzieć tysiące rzeczy o tej potędze, z którą walczyła tak rozpacznie. Ale na cóż? wiedziała, iż on by tego nie zrozumiał. Próbowała jednak z tych słów niebacznych wyprowadzić pojednawczy pierwiastek.
— Było może pomiędzy nami wiele nieporozumień — wyrzekła łagodnie — życie bywa czasem ciągłem nieporozumieniem; dla czegóż wzajemnie zatruwać je sobie mamy? Ty byłeś zawsze dobry...
— Nie rachuj pani na to! — przerwał ponuro — ja nie wiem, czem byłem dawniej; wiem, że dziś pożera mnie głucha wściekłość. Kiedy ja cierpię, niechaj cierpią drudzy; nie chcę stanowić wyjątku, nie chcę być przedmiotem litości szczęśliwych!
— Więc czegóż ty chcesz odemnie? — zawołała.
Rozmowa ta trwała zbyt długo; nie mogła doprowadzić do żadnego praktycznego rezultatu. Stali na dwóch przeciwnych biegunach.
Roześmiał się z tłumioną wściekłością.
— Słowa moje nie podobają się pani? nie dziw! powinnabyś jednak do nich przywyknąć, bo coraz częściej spotykać cię będą podobne.
Rzuciła mu długie spojrzenie, w którem dostrzegł więcej zdziwienia i żalu, niż gniewu. Ten człowiek był zupełnie różny od tego, z którym przeżyła lat tyle.
— Nie poznaję cię! — szepnęła.