Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 032.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chciał jej pokazać łez, które niespodzianie rzuciły mu się do oczu, gorzkie, palące, i rozdzierały mu piersi, gryzły powieki.
— Com ci zawinił? — powtarzał — czego mogłaś żądać odemnie? Byłem szczęśliwy... byliśmy szczęśliwi wszyscy. A dziś co? gmach życia zburzony! ognisko zniesławione! dzieci sieroty!... hańba! nieszczęście! Gdyby mi kto był przepowiedział los podobny, nie byłbym mu uwierzył nigdy! nigdy!
Miał słuszność. Miał stokroć słuszność! Cóż mu powiedzieć mogła? Łzy jego były nierównie boleśniejsze dla niej, niż obelgi. Ale wobec faktów łzy i obelgi były zarówno daremne.
— Na cóż to wspominać! — zawołała w końcu, usiłując odjąć się męce, jaką jej zadawał.
Chwila jego wzruszenia przeminęła, zmieniła się znowu w głuchą wściekłość.
— Na co? — powtórzył gwałtownie — abyś pani miała przed oczyma to, coś utraciła niepowrotnie. A czy sądzisz przynajmniej, że człowiek, dla którego uczyniłaś tę ofiarę, potrafi ją nagrodzić? Życie wasze wspólne stanie się piekłem; będziesz mu kulą u nogi, nieszczęściem i hańbą, tak samo, jak stałaś się dla mnie. On cię porzuci, albo sobie życie odbierze. To wieczny koniec podobnych związków.
Może nie uwierzyła; a jednak słowa te zabrzmiały dla niej złowrogo.
— Po cóż mi to mówisz? — szeptała — po co?
Spojrzał na nią błędnemi oczyma. Nie mógł dać odpowiedzi. Wszystko to dławiło go, leżało na sercu; wszystko to powtarzał nieustannie głuchym ścianom swojego mieszkania; czuł, że musiał wypowiedzieć jej, tej kobiecie,