Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 028.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kobiety, odpychała ją wola jego; ale serce nie wiedziało o tem nic.
To też upłynęła długa chwila, zanim zdołał przemówić, nadając gwałtem głosowi i wyrazowi twarzy chłodną obojętność.
— Zdaje mi się, iż są rzeczy, względem których porozumieć nam się należy.
Uwierzyła w jego spokój, bo pragnęła tak bardzo zobaczyć go spokojnym, i zawołała, ożywiając się lekko:
— Masz pan słuszność; odgadłeś myśl moją!
A potem dodała miękkim, serdecznym głosem, zbliżając się do niego nieśmiało:
— Myślałam zawsze, że możemy być przyjaciółmi...
Zatrzymała się, gotowa dodać cieplejsze słowo i wyciągnąć ku niemu przyjazną rękę; ale on, zamiast odpowiedzi, skinął głową sztywno i uroczyście.
— Byliśmy zawsze dobrymi przyjaciółmi! nieprawdaż? — powtórzyła, domagając się wyraźniejszego stwierdzenia — powinniśmy nimi pozostać!
Milczał, nie zważając widocznie na jej dobre zamiary.
— Mamy też wspólne obowiązki — wyrzekła ciszej.
— Obowiązki? — powtórzył głucho.
Głos zamarł mu na ustach, jakby zduszony; głowę miał spuszczoną i odwróconą od okna; umieścił się w ten sposób, by twarz jego pozostała w cieniu.
Nastąpiła chwila przykrego milczenia, którego przerwać nie śmiała.
— Mówmy naprzód o interesach — zaczął znowu pan Tytus.
Wlepiła w niego wzrok niespokojny. Pod tym narzuconym chłodem, czuła burzę; nie była zdolną pohamować dłużej niepokoju swego.