Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chcesz zabić, by łatwiej ożenić się z moją wdową i uprawnić swoje położenie?
— Panie! — zawołał January — zdaje się, że między dwojgiem ludzi, będących w naszem położeniu, a nie chcących stosować się do szalowego zwyczaju posyłania sobie kul pistoletowych, znajdzie się temat do rozmowy.
— Z mojej strony może być tylko obelga.
January uśmiechnął się dumnie i smutnie.
— Obelga spada zazwyczaj na tego, co ją rzuca.
— A czegóż innego możesz pan spodziewać się odemnie? na cóż innego zasłużyłeś?
— Ja też nie mówię o sobie; nie przyszedłbym z pewnością narzucać się, gdyby chodziło o mnie... Jest istota, której pokój i szczęście...
Krew uderzyła gwałtownie do twarzy pana Tytusa.
— Ja zaprzeczam panu prawa mówić do mnie o niej!
— Chociaż pan zaprzeczasz, prawo to istnieje; być może, iż przywłaszczyłem je sobie samowolnie, ale, pomimo to, nie ustąpię go, przysięgam!
Pan Tytus rzucił się nakształt dzikiego zwierza, którego drażnią; przestawał być panem siebie; wszystkie burze, wrzące w nim od dni kilku, zbierały się na wybuch straszny. Źrenice jego nabiegały krwią, wargi drżały.
— Gdybyś pan wiedział — szepnął zduszonym głosem — jakie myśli snują się mi po głowie, strzegłbyś się przemawiać w ten sposób.
— Nie znam pańskich myśli, one nie wpłynęłyby na mnie; ale ja wiem, jakie powinny być pańskie słowa.
Korzystając z tego, że wzrastające oburzenie przeciwnika odebrało mu głos, mówił dalej:
— Dlaczego mamy wzajemnie się drażnić? Myśl pan o mnie, co ci się podoba; bronić się, ani usprawiedliwiać