Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 007.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyjąć ją z radosnemi wymówkami, gdy wyciągnione do uścisku ramiona jego opadły, — znalazł się wobec Oktawii.
Wyraz zawodu, jaki zarysował się na jego twarzy, musiał być bardzo wybitny, bo Oktawia zrozumiała go odrazu. W innej chwili byłaby zapewne roześmiała się szczerze z twarzy, jaką ją witał; teraz jednak ona także zdawała się zafrasowaną i zapytała o Helenę.
— Jakto! — zawołał pan Tytus — więc mojej żony z panią niema? więc pani nic o niej nie wiesz?
Badała go niepewnemi oczyma; słowa te nie wydały się jej dość wyraźnemi, lękała się z czem wydać, i nie odpowiadając wprost na pytanie, zadała inne:
— Odkądże niema Heleny?
— Od rana. Czyś pani jej nie widziała?
Oktawii zrobiło się zimno i gorąco; usiadła w milczeniu, przerażona, ona także; przeszedł jej przez myśl przebłysk rzeczywistości. Widziała ją dzisiaj gotową na wszystko.
Pan Tytus nie pytał o więcej; oczywiście, skoro Oktawia nie odpowiadała, nie wiedziała nic. Rzecz ta zdawała mu się zupełnie jasną.
Warszawa jednak jest zbyt małem miastem, by w niem cośkolwiek mogło się długo ukryć. Niebawem ktoś z domowych przybył z doniesieniem, iż widziano dziś rano Helenę kupującą bilet kolejowy.
Była to dla pana Tytusa piorunująca wiadomość, komplikująca nadzwyczajnie jej nieobecność. Nie rozumiał, nie podejrzewał nic i podniósł na Oktawię zdumione oczy.
— Helena była u mnie na chwilkę dziś rano — wyrzekła wówczas.
— I cóż! czy miała jakie zamiary spaceru, przejażdżki? Dlaczego nie powiedziała mi tego?