Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 005.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W spokojnym, cichym i doskonale urządzonym domu pana Tytusa panował teraz nieład i zamieszanie, stokroć większe jeszcze, niż po pożarze. Helena, wyszedłszy rano bardzo, nie powróciła na obiad. Był to fakt nadzwyczajny, fakt, który nigdy podobno nie zdarzył się dotąd.
Pan Tytus chodził od okna do drzwi, spoglądał na wszystkie zegarki po kolei i niespokojnie wypytywał służbę, lękając się jakiegoś wypadku, bo do tej chwili żadne przeczucie rzeczywistości nie postało w jego umyśle.
Służba krzątała się zafrasowana, i uśmiechając się po kątach, pokazywała panu twarze, pełne urzędowej troski, a dzieci biegały wszędzie, nie rozumiejąc o co chodzi, rade jak zwykle każdej zmianie zwyczajów.
Podano wreszcie obiad, ale pan Tytus go nie jadł. Brakło mu jasnej, uśmiechnionej twarzy, uważnej na jego skinienie; brakło mu rzeczy, do których nawyknął. Troska jego wzrastała z minutą i z chwilą każdą. Chciał robić poszukiwania. Poszukiwania jednak podobne zwykle budzą szyderstwo; wiedział on dobrze, że mąż, szukający żony, wydaje się tak głęboko komicznym, iż nie miał odwagi narażać na coś podobnego dobrego imienia Heleny i swej własnej domowej sławy.
Zresztą, gdzież miał szukać? Czy pytać o nią ulic miasta, przechodniów wszystkich, czy też niektórych jego mie-