Strona:PL Waleria Marrené-Józwa Szymczak 35.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja! ja do rządcy — odparł bełkocąc, bo język odmawiał mu posłuszeństwa i tyle rzeczy mąciło mu się po głowie że już sam nie wiedział, co ma powiedzieć.
Ale ów pan, który był tylko Pawłem lokajem młodych państwa, zmierzył go od stóp do głów i wyszedł.
— Ruszaj w swoją stronę, to nie tutaj.
A widząc, że Jóźwa nie odpowiada i nie rusza się z miejsca, dodał:
— Powiedziałem już, że nie tutaj.
I zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
Dziwić mu się nie było można. Jóźwa był bez czapki, miał wzrok płonący, obłąkany i czuć go było wódką. Wyglądał co najmniej na pijaka. Żebyć był jeszcze wytłumaczył, o co mu idzie. Ale on tego uczynić nie był w stanie. On nie zdawał sobie sprawy ani z położenia, ani z własnej postawy, a miał przytem ten rodzaj uporu czy myśli stałej, będącej znamieniem niektórych podnieconych stanów.
Stał chwilę przed zamkniętemi drzwiąmi z pozoru pokorny, potem przypomniał sobie nagle, że potrzebował widzieć rządcę i że rządca znajduje się u dziedzica. Zbliżył się znowu do drzwi i nacisnął klamkę.
I Paweł zjawił się jak raz na progu.
— Mówiłem już, że nie tutaj — krzyknął groźnie. — A to skaranie boskie z temi pijakami.
Widząc, że Jóźwa nie odchodzi, zawołał stróża Jakóba i kazał mu wyprowadzić pijaka za bramę.
Jakób znał Jóźwę, ale spojrzawszy na niego nie wątpił, że był istotnie pijany. Pytał go się czego chciał, Jóźwa przecież nic więcej powiedzieć nie był w stanie nad to, że chce widzieć się z rządcą. Jak to często się zdarza w podobnym stanie umysłu, ta jedna myśl pozostała mu wyraźna i uparta.
— Dobrze, dobrze, zobaczycie się jutro — perswadował mu odprowadzając szamoczącego się za bramę.