Strona:PL Waleria Marrené-Józwa Szymczak 32.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrzta, to młoda pani — szepnęła jedna z dziewcząt, trącając łokciem sąsiadkę, bo już widać zasiągnęła gdzieś tej ważnej wiadomości.
— Oj śliczna, kiej obrazek — odparła druga.
Jóźwa spojrzał machinalnie.
Młoda kobieta w jasnej sukni przesuwała się właśnie koło okna, przy którem stanął. Była ona tak biała, że aż łuna biła od jej czoła, od skroni o perłowych odblaskach, od włosów, które na kształt płynnego złota zwieszały się nad czołem i spadły w kilku puklach na śnieżne ramiona. A oczy miała tak pełne słodyczy, że spojrzenie ich szło do głębi serca i niosło tam spokój i wesele.
Jóźwa rzucił na nią wzrok i oniemiał, tak mu się zdała dziwnie do Jagny podobną, nie do tej co teraz leżała martwa, zimna, wynędzniała, ale do tej, jaką była, kiedy on ją wprowadził do swojej chaty.
Zapewne tak mu się tylko zdawało, bo zkądże znów taka pani miała być do prostej dziewki podobną.
I nagle zrobiło mu się tak dziwnie i tak żałośnie, że o mało nie padł na kolana i nie ryknął płaczem wielkim na nowo nad wszystkiem, co utracił.
Młoda pani tymczasem nie domyśliła się uczynionego wrażenia, zresztą nie widziała zapewne wyraźnie ludzi zebranych pod oknami, bo ona była w świetle, oni w cieniu, a choćby i widziała, cóż ją ci ludzie obchodzić mogli.
Oglądała się za mężem, a on też tuż zaraz stał za nią. W tej framudze okna po za firanką byli jakby sami. On otoczył ramieniem jej kibić, ona głowę skłoniła ku niemu i tak pozostali chwilę w niemym uścisku.
Zdawało się Jóźwie, że serce bijące pierś mu rozsadzi. Tam ludzie byli szczęśliwi, tacy szczęśliwi, że im chyba ptasiego mleka brakło na ziemi, a on? a on?
Tymczasem mąż mówił do żony.
— Patrz ukochana, to moja wioska, to dom, w którym urodziłem się, gdzie pełzałem będąc maleńkim, tu o-