Strona:PL Waleria Marrené-Józwa Szymczak 18.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jóźwa zatrzymał się nagle, objął jednem spojrzeniem wpół martwą kobietę, która wlepiła w niego mgliste spojrzenie z rodzajem ostatecznej obojętności, jaką daje długa choroba, zbladł, zachwiał się i upadł przy niej na ławie, wołając.
— Oj Jagna! Jagna! Jagna!
Więcej nie umiał powiedzieć, a jednak wymownym był głos jego, wymownym wzrok, i nie trudno było zrozumieć wszystko, co się w tych słowach mieściło. Znaczyło to: Czemuż ty nie jesteś tą samą co dawniej, gdzie twoja wesołość i siła i krasa, i znaczyło dalej: Tyś wszystko moje na świecie i zdrowie i szczęście i praca i majątek; a dalej jeszcze był jakby krzyk trwogi i rozpaczy: Nie opuszczaj mnie, bo bez ciebie nie ma dla mnie już nic na świecie.
Gdyby Jóźwa był wykształconym człowiekiem, byłby zapewne wypowiedział to wszystko bardzo pięknie, lub może nie wypowiedział, bo strach nasunięcia smutnych myśli żonie, zaniknąłby mu usta. Ale z pewnością te trzy wykrzykniki sformułowałyby się w jego głowie mniej więcej w ten sposób.
Pomimo to jednak, Jagna odczuła może wszystko, co się w nich mieściło, bo łzy rzęsiste puściły jej się z oczów, i było jej razem i smutno i błogo, serce ściskał jej smutek za wszystkiem co minęło i strach przed tem zimnem widmem śmierci, które czuła w sobie i w koło siebie, a nadewszystko żal okrutny tych sierot maleńkich, które pójść miały na poniewierkę macochy, a żal też i Jóźwy, bo wiedziała dobrze nieboga, że on z łatwością znajdzie inną kobietę, ale że takiego serca jak ona, żadna mieć dla niego nie będzie. A zaś błogo było jej dla tego żalu, jaki teraz okazywał.
Nieraz może Jagna miała na sercu, że on z chałupy uciekał, że fukał na nią i chociaż upadała że znużenia, on tego nie zdawał się widzieć, chociaż czasem zno-