Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 264.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O tak — odparła dziewczyna — oni wyratowali mi życie, oni pielęgnowali jak siostrę, oni nauczyli, jaką być powinnam.
Mimowolnie brwi Emiliana ściągnęły się na te słowa.
— I ty ich bardzo kochasz? — zapytał.
— Kocham, naturalnie; jakżeby mogło być inaczej?
Milczał przez czas jakiś, spuszczając ku ziemi wzrok zmącony, jak gdyby walczył sam z sobą.
— Masz słuszność — rzekł wreszcie po długiej chwili — tak być powinno.
I znowu była cisza, wśród której zdawał się zapominać o jej obecności, ogarniony wspomnieniem, myślami, czy wyrzutami sumienia. Zdawał się na coś oczekiwać, kogoś szukać.
— Natalio — rzekł znowu, przypominając sobie godzinę ubiegającą — czas nam pospieszać, pociąg odchodzi wkrótce, a siostra twoja nie wie nic jeszcze o tem, żeśmy cię odzyskali. Idź pożegnaj twych zbawców.
Wyszła posłuszna, on pozostał sam jeden, badając cichą, wdzięczną i poważną powierzchowność mieszkania tych nienawistnych ludzi. Od czasu gdy tu wszedł, nienawiść jego miękła, ustępowała innym uczuciom, niepojętym dla niego samego. Spokój i prostota panująca tutaj, co odbiła się tak wyraźnie w usposobieniu Natalii, przemawiała do niego całym urokiem. Pomimo wszystkich uprzedzeń swoich przyznać musiał, iż postępowanie prowincjonalnego doktora, pomimo hardej oryginalności jego, było bezinteresowne i szlachetne. A Emilian do tyla znał się na ludziach, iż nie próbował nawet mówić z Marcelim o żadnej nagrodzie. Bądź jak bądź, pomimo nienawiści swojej, był on zdolny go ocenić.
Natalia tymczasem pobiegła do sypialnego pokoju; tam był Marceli z Cecylią. Ze łzami w oczach rzuciła się na szyję młodej kobiety, łzy te jednak były słodkie.