Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 256.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wówczas, przyznaję to — mówił po chwili wewnętrznej walki — nienawidziłem cię, panie hrabio, całą potęgą mego serca; snułem zamysły mordu, porwania, śmierci dla nas wszystkich... Brałem to, jak widzisz, straszliwie na serjo.
— Tak, pamiętam — mówił Emilian — spotkałem pana przypadkiem w ogrodzie, rzuciłeś pan na mnie spojrzenie śmiertelnej nienawiści, niepojętej dla mnie zupełnie; jeśliś pan był szalony, jam był ślepy; później dopiero zrozumiałem aż nadto, co znaczyło to spojrzenie.
— Nienawiść moja nie tyczyła się wcale osoby twojej, panie hrabio, której nie znałem; byłeś pan opatrznościowem narzędziem, niweczącem nie nadzieje, tych mieć nie mogłem — ale przywidzenia, ale nici marzeń. Jeśli one niepodobne były do urzeczywistnienia, jeśli dziecko nawet to widzieć mogło, jam nie widział... Jeszcze raz: nie myślę się uniewinniać, opowiadam fakta.
Rzecz widoczna, iż starał się opowiadać je w krótkości, kładąc jak najmniej nacisku na to, co przecierpiał, ból jego nie wchodził wcale do tej powieści, nie obchodził hrabiego, krył go więc z rodzajem dumy. Unikał także wymówienia imienia Aurelii, bo pojmował, że dziś jeszcze imię to w jego ustach być musiało dla niego nieznośne.
— I cóż dalej? — pytał Emilian zaledwie słyszalnym głosem.
— Dalej, panie hrabio, w paroksyzmie szału szukałem sposobności zobaczenia księżniczki; pierwszy raz wówczas wypowiedziałem jej wszystko, i musiałem posiadać wymowę prawdy, bo wzbudziłem jej litość.
— Litość? — roześmiał się hrabia z goryczą — powiedz pan raczej miłość!
— Nie, panie hrabio — odparł z mocą — inaczej pojmuję miłość. Pragnąłem śmierci, wzywałem jej z rozpaczą, księżniczka ulękła się, ulitowała nad mojem szaleństwem;