Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz jeszcze szary zmrok pierwszego poranku ciężył nad ziemią, kiedy księżniczka znalazła się w parku. Po tem wszystkiem, co zaszło, potrzebowała widzieć Romualda, spojrzeć mu w oczy i w nich zaczerpnąć siły na dalsze walki, łatwe do przewidzenia. Zresztą, po raz pierwszy czuła konieczność określenia jasno przyszłości porozumienia się w tym względzie. Obawiała się też, aby nie śledzono jej baczniej, nie odkryto schadzek nad strumieniem, lub nie utrudniono ich pilnym dozorem.
Domyślała się, że wieść o wyjeździe hrabiego Leopolda musiała dojść za pośrednictwem zawsze gadatliwej służby do nauczyciela, że on także wcześniej niż zwykle oczekiwać jej będzie.
Nie omyliła się; Romuald był już na umówionem miejscu, a posłyszawszy szelest jej kroków, wybiegł naprzeciwko i pochwyciwszy jej rękę, zawołał z niepokojem pełnym nadziei i wdzięczności:
— Natalio, przepędziłem noc bezsenną; cóż to się stało? na Boga!
Patrzała na niego przez chwilę z wyrazem szczęścia i dumy.
— A ja — szepnęła — czy sądzisz, żem spała dzisiaj?
— Biedny aniele, cierpiałaś!
— Nie — odparła z promiennem wejrzeniem — byłam szczęśliwa, myślałam o tobie.
— I odrzuciłaś stanowczo hrabiego? — zapytał, nie pojmując jej dobrze.
Alboż mogłam inaczej uczynić, Romualdzie? alboż nie należę do ciebie?
Tem pytaniem zdradził się, iż nie był dostrojony do miary jej uczuć, ale Natalia była nadto upojona, aby zwrócić uwagę na ten odcień. Szalona miłość, której się poddała, jest zawsze ślepą i głuchą.
— Boże! — zawołał z odcieniem niepokoju — naraziłaś się na wymówki, gniewy, zapytania.