Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wsze posądzenie paść musiało na Drylską. Wieczorem więc zacna nauczycielka wezwana była do hrabiny.
Ochmistrzyni, której polityka, jakeśmy to widzieli, zasadzała się na podzielaniu zdań wszystkich bez wyjątku, znalazła się z tego powodu w wielkim kłopocie. Hrabiego Emiliana bała się jak ognia, a hrabiny mało co mniej, albowiem jej dumna powaga nadzwyczaj imponowała całej służbie. Więc chociaż nie pamiętano, aby kiedykolwiek rozgniewała się na kogo, lub nawet głos podniosła, lękano się jej wyniosłego obejścia i lodowatej oziębłości.
Drylska wiedziała już przez służbę o zaszłej katastrofie, a raczej tylko o wyjeździe hrabiego, czuła więc dobrze, iż w powietrzu wisiało coś złego, a chociaż sumienie jej było czyste, przecież z pewną obawą znalazła się w pokoju pani domu.
Pokój to był wielki, poważny, z ciemnem obiciem i draperyami, harmonizujący widocznie z usposobieniem swojej mieszkanki, która, w białem nocnem odzieniu wyglądała wśród niego jak widmo. Drylska zaniepokojona wsunęła się do pokoju nieśmiało, i stanęła przy drzwiach instynktownie, jakby rada była wymknąć się ztąd jak najspieszniej.
Hrabina Aurelia wpół siedziała, wpół leżała na jednym z tych wygodnych szezlongów czy foteli, wymyślonych do tej nieokreślonej postawy. Rysy jej pozbawione uśmiechu, który wyraźnie przywdziewała razem ze strojem, zdawały się teraz bardziej jeszcze zmęczone. Może też dzień ubiegły był dla niej cięższy niż zwykle, bo piękne przygasłe oczy okrążała ciemna obwódka.
Na skrzypnięcie drzwi odwróciła głowę z widocznem wysileniem.
— A... pani Drylska — wyrzekła.
Ochmistrzyni skłoniła się głęboko.
— Niech pani Drylska siada — szepnęła hrabina.