Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 083.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stanowiło tutaj większą część jej uroku, a każda inna, równie piękna, równie rozkochana, płowowłosa istota, nie wywołałaby ani tego entuzyazmu, ani tej radości, jaką wzbudzała księżniczka.
Jednak, ażeby rozeznać ten aliaż mniej wzniosłych uczuć, trzeba było daleko więcej bystrości i znajomości ludzi, niż ona ją posiadała, tem bardziej, że i sam Romuald nie znał prawdziwego stanu swego serca. Był on zanadto szczęśliwy, ażeby analizować doznawane wrażenia; zresztą, były one tej natury, iż zapewne nie chciałby przed samym sobą nazywać ich po imieniu i zbyt ściśle dochodzić ich znaczenia.
— Więc ty mię kochasz? Beatricze, Natalio! — zawołał, ulegając prawom natury, nienasyconej żadną słodyczą.
— Kocham — odpowiedziała bez wahania z rodzajem dumy i rozkoszy, topiąc w niego wzrok promienny.
— Ty, księżniczko Staromirska, ty kochasz biednego, nieznanego nauczyciela?
— Kocham cię! — zawołała z prostotą. Ktokolwiek byłbyś, księciem udzielnym, czy synem chłopa, mnie to wszystko jedno, ja cię kocham.
— Ach! — zawołał, wzruszony tem szlachetnem wyznaniem — bądź pewna, iż okażę się godnym ciebie.
— Alboż ja wątpię? — rzekła.
— Ty bo jesteś aniołem, spostrzegłem to od razu.
— Nie, nie, — szepnęła — jam tylko kobieta, która cię pojąć potrafiła.
— Takie kobiety każą wierzyć w aniołów, Natalio. Człowiek, któryby zawiódł tak święte zaufanie, musiałby być zbrodniarzem.
Milczała, nie rozumiała może słów jego, w piersi jej nie było obawy ani niepokoju. Jeśli lękała się czego, to jedynie świata, rodziny, nigdy serca kochanka; przewidywała w przyszłości walki, boleść, śmierć może, ale nie przyszło jej na myśl, aby cierpienie mogło od niego pochodzić,