Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 046.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał jej lice, i błogosławiła ciemności, co kryła to pomięszanie.
Nagle zrozumiała, że dwie postaci zbliżyły się i stanęły przy taburecie, który zajęła, i tuż nad nię zabrzmiał głos Emiliana:
— Natalio, krewny mój, Leopold Romiński, pragnie ci być przedstawionym.
Podniosła głowę i ujrzała przed sobą szwagra, oraz zupełnie nieznanego mężczyznę. Siedziała zwrócona plecami do okna, więc reszta światła padała właśnie na niego i czyniła dość wyraźnemi rysy twarzy i kolor włosów, aby mogła dostrzedz, iż nie był to wcale ten, którego ujrzeć sądziła.
W tej chwili, jak gdyby na poświadczenie faktu, służba wniosła lampy, księżniczka mogła się przekonać, iż pomiędzy nowoprzedstawionym, a człowiekiem spotkanym dwukrotnie, nie było nawet śladu podobieństwa. Serce zamarło jej w piersi. Była to jakaś straszna omyłka, której rozwikłać nie umiała.
— Księżniczko — odezwał się Leopold — od dawna pragnąłem tej chwili...
Wypadło coś odpowiedzieć, dziewczyna skłoniła się, sama nie wiedząc, co czynić. Jakieś światy waliły się w głębi jej wyobraźni, rzeczywistość oblekała się żałobnym kirem. Jak wszystkie gwałtowne natury, przechodziła ona z dziwną szybkością z nadziei do rozpaczy.
Aurelia i Emilian przyszli jej w pomoc, rozmowa stała się ogólną, chociaż nowo przybyły miał w niej głos przeważny. Zdawało się, jakby gospodarz i gospodyni domu umyślnie zostawali na drugim planie; Leopold mówił o wszystkiem, o świecie, bez którego obejść się nie umiał, o podróżach, jakie odbywał, często bardzo zwracając się do Natalii. Słuchała go w milczeniu, przedmioty te nie były dla niej dostępne, tylko kiedy mięszało się do rozmowy nazwisko jej ojca, podnosiła na Leopolda wzrok