Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 043.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tem coś jest! Słowa te odbiły się echem w myśli Natalii i nie słyszała więcej próżnych wyrazów Drylskiej. W tem coś jest! Krew zbiegła z jej twarzy do serca i ścisnęła je gorącą falą, a w wyobraźni przesunęły się chaotycznie wszystkie marzone obrazy przyszłości, wszystkie pragnienia, tęsknoty i smutki. Więc teraz one miały stać się rzeczywistością? Więc to życie, które przedstawiano jej pełne walk i burz, otwierało przed nią swoje tajemnicze szranki? Więc miała wreszcie wyrwać się z obsłon i więzów dzieciństwa, co jej tak bardzo ciężyły? Więc miała w końcu istnieć, działać, kochać...
Kochać? Zatrzymała się na tej myśli z jakąś niepojętą trwogą i słodyczą, jak gdyby czuła się pochwyconą przez potężną siłę, co unosiła ją na nieznane szlaki, czuła, iż w tem jednem słowie, pełnem rozkoszy, pełnem zachwytu, drgała tajemnica bytu; ono jedno dźwięczało jej w uszach, uderzało w tętnach serca. A dziwnym fenomenem słowo to przywodziło jej na myśl postać, widzianą przed kilku dniami, piękną, smutną i szlachetną, co tak uparcie utkwiła jej w pamięci.
Nie siliła się odgadnąć, jakim sposobem hrabia Leopold, świeżo przybyły, mógł znajdować się wówczas na wystawie pałacowej, ale czuła, że to był on, on z pewnością, on, którego miała pokochać, bo takim ukazywał się się jej w snach niewyraźnych. Może chciał ją zobaczyć z daleka, nieznany, a potem dopiero zbliżyć się pod okiem i sankcyą rodziny. Ona z pewnością tak uczyniłaby na jego miejscu, ona musiałaby wiedzieć najprzód, czy serce jej uderzy, a oczy przylgną do istoty, w którejby chciała zamknąć swoją przyszłość.
Stała tak rozmarzona, gdy z tajemniczego zachwytu zbudził ją nagle głos Drylskiej.
— Jezus, Marya! — wołała — jak też księżniczka pobladła!