Strona:PL Wacław Potocki-Wojna chocimska 401.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Głos, wiatr, lód, cień, dźwięk, czcza para.
Tak kochają, że żywota
Tracą dla jego wygody.
Niż wiek w niebie drożéj ceni
Broń od takowéj ślepoty,
Wywrócone fundamenty,
Ziemię gdy syn mój umierał,
I daj koniec mego łkania![1]


  1. Tak jest w rękopiśmie (podobno autografie Wacława Potockiego), znajdującym się w Bibliotece Zakładu imienia Ossolińskich we Lwowie. Drukujemy tu wedle kopii sporządzonéj na miejscu a przejrzanéj przez p. Klemensa Kanteckiego. Oczywiście wiersze, rymujące się ze sobą, są tu rozerwane. Nie znając autografu, nie można wiedziéć, jakim sposobem stać to się mogło. Z kopii starałem się te wiersze pozbierać i uporządkować; podaję więc tę całość, prawdopodobną, jak mi się zdaje, w przypisku.Piotr Chmielowski.

    Cóż słabszego nad człowieka!
    Żyć nie możesz: ani nocy
    Długo róża czasu czeka;
    Ani dnia mając w swéj mocy.
    Nie wskok z pępka kwiat wywinie,
    Nawet godziny, minuty:
    Aż śnieg ztaje, aż mróz minie
    Tak jest ludzki rodzaj struty,
    Przeto naznaczonéj pory
    Że i w jedném oka mgnieniu
    Zawsze dopędzi do Flory.
    Wszyscy podlegli zginieniu.
    Dopiéro się człowiek znaczy:
    Dzień dąb rąbiesz, czasem dłużéj,
    Czasem ledwie dzień obaczy,
    A nam w punkcie śmierć posłuży.
    Tak przed kwiatem jak w pół kwiatu
    Jako proch zdmuchniony z stołu
    Umrze: tak wiośnie, jak latu.
    Lecim opłaźnie do dołu.
    Niemiłosierna śmierć grozi,
    Ale trudnoż się do drzewa
    Zawsze ścina, zawsze mrozi.
    Marna przypodoba plewa;
    O jak wiele ludzi ginie
    Co ma dąb przed wiszem lekkiem
    Rychléj niż róża w dziardynie!
    To ma trzcina przed człowiekiem,
    Papierek, rzecz marna, Panie,
    Owszem więcéj dano słomie,
    Jeśli ma dobre schowanie,
    Bo się ta ugnie, on złomie.
    Stu potomków idąc cugiem
    Krótko rzekszy: nic słabszego
    Przetrwa jednego po drugiem.
    Nie masz od ciała naszego
    Że szkło słabe, każdy przyzna,
    Cóż wzdy jest człek? nic: sen, mara,
    A wzdy najduższy mężczyzna
    Głos, wiatr, lód, cień, dźwięk, czcza para.
    Niech się z niém nie równa wiekiem,
    Przecie ten kawałek błota
    Bo ma siła przed człowiekiem.
    Tak kochają, że żywota
    Sto lat roście, sto dąb stoi
    Wiecznego smak, w niebie gody
    W mierze: sto go, mówią, gnoi.
    Tracą dla jego wygody.
    Dwadzieścia i cztery lata
    Jeden dzień głupi na ziemi
    Wzrostu, tyleż ludziom świata;
    Niż wiek w niebie drożéj ceni.
    Trzeciéj i ostatniéj ćwierci
    O Boże wielkiéj dobroty,
    Już trzeba myśléć o śmierci
    Broń od takowéj ślepoty;
    W każdéj jednak z tych trzech kwadrze  
    Serca mego Stwórco święty,
    Snadno człowiek nogi zadrze.
    Wywrócone fundamenty
    Nie masz przywileju na to,
    Rydlem którym-em otwierał
    Bo nie tylko każde lato,
    Ziemię gdy syn mój umierał,
    I miesiące i tygodnie
    Stwierdź nadzieją zmartwychwstania
    Niepewne: nigdy swobodnie
    I daj koniec mego łkania!