Strona:PL Władysław Stanislaw Reymont - Na krawędzi.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 228 —

bić ogromne afisze różowe, na nich stać będzie; Ulana, sztuka sceniczna przez Franka, t. j. Franciszka i trzy gwiazdki, to zaciekawia. Kurtyna antłojf i szmerek na pe w początku aktu, przy końcu brawa, uważasz, brawa! a dalej krzyczą, wołają: autor! autor! O! to ci jest lusztyk! o! — szydził Wstawka.
— Nie zawracałbyś mu głowy.
— A może się w nim zbudzić talent.
— Do porządniejszego czyszczenia lamp chyba, bo kopcą dziś jak djabli.
— Słuchaj, Razowiec, ty go nie masz więcej od niego, a jesteś aktorem na stanowisku.
— Tłum na scenę! na scenę! — krzyczał dyrektor w kulisy z otwartej widowni i pogroził pięścią Frankowi, że na czas nie wyszli.
Niewiele zważał na to. Myśl, rzucona żartem, wryła mu się w samo dno mózgu, roznieciła przygasłe ognie młodości. Zdawało mu się, że spał długo, i ktoś go zbudził do drugiego życia, i że po raz pierwszy spojrzał na świat — takie było wszystko inne, nowe. Marzenia wypełzały z jam, i jak cienie, pełne w sobie tajemnicy i szczęścia, osnuwały mu duszę. A jakby się udało? I po przez szarą wstrętną oponę nędzy, upokorzeń i takiego życia bez jutra, bez myśli i bez marzeń, dusza mu się wydzierała do słońca, zrzucała więzy, otaczała się światłem i drżała z nadmiaru wzruszenia, kołysana pragnieniem niepowstrzymanem, nadzieją i strachem jakimś...
Był olśniony i przerażony razem swoją zuchwałością pragnień.