Strona:PL Władysław Stanislaw Reymont - Na krawędzi.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 216 —

— I! — ma tyle... — i pokazała figę.
— Pani bo jesteś zawsze doskonale informowaną....
— Kota w worku się nie kupuje, to żaden interes — zawołał Wstawka.
— Franek! Franek! scenę ustawić do pierwszego aktu.
— Niema go; przeprowadzać się poszedł.
— Gdzie?
— Do Simonki.
— A! — no, mniejsza. Panowie, pomóżcie mi, ustawimy sami.
— Zaczynać, zaczynać. Gdzie, Mazepa?
— Nie przyjdzie, jest na innej próbie...
— Garricku! zamarkujesz pan za niego.

„O tu mi był Eden,
„Oczy twe były dla mnie gwiazdami zbawienia,
„Hymnem...“

— Mój drogi, nie blaguj. Udajesz, że się uczysz roli, a sypiesz się na scenie jak zwierzę — wołał dyrektor w kulisy do grającego rolę Zbigniewa, który swoją obecność i pracowitość w ten sposób manifestował...
Rozpoczęto próbę. Kuleli, sypali się, wracali do scen niektórych po dwa razy, ale powoli, powoli, rozgrzewało ich to arcydzieło dramatyczne. Przycichało w sali, uciszono się w kulisach, nie było słychać rozmów, przycinków, szyderstw, kawałów. Nawet ci, którzy w tej sztuce nie grali, słuchali jej z pewnem sku-