Strona:PL Władysław Stanislaw Reymont - Na krawędzi.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 202 —

„On“ stał naprzeciwko, jak go pierwszy raz zobaczyłem.
Lecz nim zdążyłem uciec, nim zdołałem się poruszyć, gdzieś wysoko nade mną trzasnęło okno i jakiś człowiek runął wdół, na bruk...
Na trotuarze nie było już nikogo.
Tylko na bruku leżał jeszcze ciepły trup.
Ulica była pusta, świt się podnosił i drzewa cicho szemrały.
Uciekałem ze wszystkich sił.
Gdzieś woddali zagruchotały salwy, i burzliwy krzyk tłumów zamiotał się w przestrzeniach, jak krzyk fal, bijących gniewnie w okowy brzegów...

Warszawa, 4 października 1907.