Strona:PL Władysław Stanislaw Reymont - Na krawędzi.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —

— Niech żyje wolność! Niech żyje Polska!
Długo huczą echa w omroczałych, pomilkłych ulicach.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Jak w czarodziejskim kalejdoskopie zmieniają się obrazy, sceny, ludzie, znaki bojowe, hasła, ale chwila wciąż jedna, cudna, przenajświętsza chwila zmartwychwstania!
I tak przechodzą całe godziny.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Partje już zaczynają śnić na jawie swoje sny o potędze.
Im dalej od środka miasta, tem więcej mów, zionących nienawiścią, tem większy przedział i różnice jaskrawsze. Mówią wszędzie, po bramach, z parterowych okien, na ramionach słuchaczów siedzą mówcy i grzmią piorunami, nienawiść podnosi głos, groźby padają jak kamienie, wiekowy głód przyzywa sytych na sąd, skarży się krzywda!
Na Złotej jakiś trybun ochrypły, blady, wyczerpany, krzyczy, wstrząsając pięściami:
— Precz z Polską! Śmierć burżujom! Śmierć katom!
A tłum, jakby zahipnotyzowany, wtóruje potężnie:
— Śmierć! Śmierć! — I podnosi groźne pięści, i ciska pioruny oczyma, i śpiewa z uniesieniem „Warszawiankę“, ale skoro trybun skończył, dojrzawszy pochód narodowy, tam hurmą wali, tam znowu krzyczy: