Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/008

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przysłaniały je płaszczem, przez który ledwie widniały brzegi uciekające.
Słońce już zaszło, na zachodzie rozlewały się kałuże purpury i złota, morze sczerwieniało, poczynając wrzeć i przewalać się ciężko, fale, niby węże rdzawe, zaroiły się rozpluskanemi stadami, prężyły się z głębin i, wynosząc łby okrwawione w brzaskach, leciały z krzykiem na szalupy, ogarniając je długiemi cielskami, targały zawzięcie, jakby chcąc powstrzymać i zawrócić, ale podarte i stratowane opadały z jękiem.
Mewy krzyczały nad nimi jękliwie, długo i żałośnie.
Ale w szalupach wciąż trwało milczenie, nikt nie wiedział, co się dokoła dzieje, bo wszystkie dusze krążyły ostatnim, pożegnalnym lotem, tam nad Japonją, nad zarysami, ginącemi na zawsze, w ostatnie brzaski zachodu niosły się rozełkane żalem i tęsknotą…
Port się zapadał za nimi w głębie wód, las masztów malał, zdawał się już pajęczyną, miasto stawało się majaczeniem, forty na wybrzeżach płaszczyły się niby kraby, wyrzucone przez fale, a olbrzymie doki, fabryki, wyniosłe drzewa jakby uciekały od nich w głąb lasów, w chaos mroków, że tylko jeszcze niekiedy huczały za nimi pierzaste głosy syren i słabe, konające echa jakichś dźwięków…
Zbierali je w rozmodlonem milczeniu, jak te ostatnie przenajświętsze tchnienia ojczyzny, traco-