Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 257 —

— Pokażę panu i polaczków, muszą być, są przecież wszędzie, gdzie się używa! Tutaj zresztą zbiera się cały świat! Południe i Północ, Zachód i Wschód! Wszystkie ludzkie zgrzęzy i wszystka moralna padlina spływa do tej współczesnej Mekki! A jaki wybór kobiet! Przyjrzyj się pan tym cynamonowym tygrysicom: oczy gwiazdy, ciała — wiotkie trzciny, posmarowane musztardą! Ha! ha! ha! udało mi się określenie, co? A te niepokalane hebany!
Smoki, mięso pierwszego gatunku, mordy bydląt na torsach greckich bogiń — z każdej wargi obiad, z każdej piersi uczta dla dziesięciu, a w każdej fałdzie ich skóry dzika, trująca rozkosz dla wszystkich! Cudowne, pachną przytem, jak rozgrzane suki, a kwiczą niby kobyły! Słyszy pan ich rechoty? Przy nich nasze białe dziewczyny są tak obmierzłe, jakby były ze starego łoju. Ja twierdzę, że kobieta zaczyna się dopiero od kolorowej! Przekonam pana! Hej! czarne Wenery! do nas! — krzyknął na dwie murzynki, siedzące samotnie na drugim końcu sali.
Nim Józio zdecydował się na zaprotestowanie, przysiadły się do nich, a Rożek nalewał im szklanki. Obie były ubrane jaskrawo i w olbrzymich kapeluszach z białemi piórami. Obie ogromne, wspaniale rozwinięte, brzydkie i czarne, jak sagany.
Józio był nieco przerażony, pierwszy raz bowiem w życiu widział zbliska murzynki, ale gdy jedna zaczęła go całować, bełkocąc mu namiętnie: — Jakiś ty piękny! Jakiś ty piękny! — ożywił się, jak-