Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 219 —

pi, chociaż poczciwy, a jadełko — i owszem! Obiecałem się u nich stołować!
— Prędko się pan zaprzyjaźnił z nim!
— Bo ja, panie dobrodziejski, nie mam żadnych głupich przesądów, tak samo mi smakuje u łyczka, jak i u szlachcica, jeśli tylko dadzą porządnie i z dobrą podlewą. Nie lubię ceregieli; kto tylko poczciwie zaprasza, to mój brat i kwita.
— Ależ uprzedzam, że Soczkowie, co do gotówki, są nieużyci jak kamienie…
Szlachcic się żachnął, zatargał wąsy i, przywoławszy Magdzię, zaczął się zakwaterowywać w drugim pokoju. Pani Zofja przysłała mu pościel, a potem i męża do pomocy.
Józio się przebrał i postanowił iść na wieczór do zawiadowcy. Wstąpił nadół po zapomniane kalosze i wpadł w roztęsknione ramiona Soczkowej, która mu zaczęła szeptać:
— Przyjdź, będę sama… on jedzie zaraz po dwunastej do Warszawy! Przyjdź, najdroższy… będę czekała… Musisz mnie przeprosić za ten straszny tydzień! Jaka ja byłam nieszczęśliwa! Umierałam z żalu i tęsknoty! Dotknij się… Nie czujesz, jak schudłam? Tylko się nie spóźniaj. Szkoda każdej straconej minuty! Wiesz, ten stary pieczeniarz przyda się nam za parawan i będzie mi na spacerach zastępował ciebie!
— Żeby tylko mnie nie zastąpił we wszystkiem! — zauważył uszczypliwie.