Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 175 —

— Szukałem zapałek! — wybełkotał z najwyższym wysiłkiem.
— Która godzina?
Zapaliła papierosa i podała mu zapałki.
— Świta! Muszę już iść na pociąg…
Frania jeszcze coś powiedziała, cisnęła papieros na pokój i padła uśpiona.
Przeczekał cierpliwie kilka minut i odszedł równym, automatycznym krokiem, starannie zawierając za sobą wszystkie drzwi; w przedpokoju nasłuchiwał czas jakiś, ubrał się poomacku i najspokojniej wyszedł, ale przed domem zabrakło mu nagle sił, zatoczył się na ścianę i długo dyszał, nie mogąc się poruszyć z miejsca; dopiero kiedy psy rzuciły się do niego z radosnem skomleniem, zerwał się i zaczął gwałtownie uciekać, bo mu się naraz wydało, że ktoś za nim krzyczy:
— Złodziej! Trzymajcie! Złodziej!
Uciekał przez ogród jakby oszalały, ale zastąpił mu drogę na plant jakiś osobowy, który przesuwał się dziwnie powoli, migocąc oświetlonemi oknami, niby rzędem wytrzeszczonych, uciekających oczów. Józio zasłuchał się tak głęboko w rytmiczne uderzenia kół o szyny, że zapomniał o wszystkiem. Zbudziła go dopiero głucha cisza. Obejrzał się trwożnie — pociągu nie było już nawet widać, dom Buczka szarzał ośnieżonemi dachami, a za nim czerniała potężna ściana lasu. Zrobił parę kroków i znowu przystanął, jakby się nad czemś namyślając, rozglądał się przytem na wszystkie