Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 151 —

— Gdzieżeś pan poznał taki specjał? — pytał, mocno zainteresowany.
— W pociągu! — zawołał triumfująco i zaczął snuć zaraz, na poczekaniu, nadwyczajną historję. — Pojechałem rzeczywiście za interesami. Wsiadłem do pierwszej klasy. Już tam siedziała jakaś para. Ona: rudo-złoty cud z szafirowemi oczami, biała, jak śniegi, usta krwawe, postawa królowej! On: dryblas pod sufit, wygolony, szczęka krokodyla, oczy ugotowanego karpia, ukratkowany od stóp do głowy i mina lorda z pism humorystycznych. Siadłem naprzeciwko niej. Szampańska kobieta! więc po jakimś czasie zaczynam do niej sypać oko — nic; ponawiam atak — nic, marmur! Próbuję telegrafować… cofnęła nóżkę, ale się uśmiechnęła.
— I pan się odważył tak obcesowo?
— To moja metoda! Z kobietami tylko zapalczywie i bezczelnie… to albo się zaraz, z miejsca, dostaje w pysk, co zresztą nie przesądza o niczem, albo, idzie jak po maśle…
— Można także dostać kijem od męża! — zauważył ironicznie zawiadowca.
— Ależ to byli kulturalni ludzie! — wykrzyknął z druzgocącą wyniosłością.
— I kulturalni tłuką kochanków swoich żon! A pamięta pan, jak to zbił kijem zawiadowca z Rososzy tego Rudego Dzięcioła?
— To było zwyczajne chamstwo! Bili się, jak parobcy, na peronie, przy wszystkich! Trudno, że-