Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 67 —

szy czas papu, trutru i barłóg! Mam w kieszeni, przy sobie, tu…
— Więc wzięliście te pieniądze?
— Z najszczerszą przyjemnością. Nie jestem bohaterem ze starego romansu, co to wszelką pomoc dumnie wyrzucał za okno i szlachetnie zdychał z głodu.
— Powiem wam otwarcie, że nie wiem, czybym wziął, chociaż nie jestem również bohaterem romansu, byłoby mi trochę wstyd takiej zapomogi czy wsparcia…
— Klituś bajduś, módl się za nami! Wsparcia, zapomogi, wstydy, to tylko słowa, zaś faktem jest mój przekaz, mój wyjazd i cała moja przyszłość! Potrzebowałem pieniędzy, ktoś mi je dał bez jednego słowa prośby i cała sprawa! Reszta, to zjełczałe subtelności starych ciotek!
— Może macie rację, ale z takich subtelności składa się cała nasza kultura.
— To mamże ją w… zanadrzu! Psiakrew, pieniądz nie jest moim bogiem i nie będę przed nim padał na kolana i czekał w pokorze godziny jego łaski. Niech go sobie czci, niech się nim żegna, niech się nim komunikuje i niech się nim zadławi parszywa, kapitalistyczna horda! Rubel wart jest tylko tyle, ile za niego dostanę, nic więcej! Ale pożyczkę — tobyście chętnie wzięli?
— Wziąłbym, ale gdybym ją mógł kiedyś zwrócić.