Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/408

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdzie jest i co się z nią dzieje; miała już za słabą duszę na taki cios. Olbrzymia fala strachu zaczęła nią trząść, bo się jej zdawało, że ta ręka starej, trzymająca ją tak silnie i te jej oczy okropne, wysadzone z orbit, ciągną w przepaść, że to już śmierć i koniec wszystkiego...
Nie słyszała już później słów żadnych i nie widziała nikogo, prócz tej konającej kobiety. Jeszcze się chwilami chciała zerwać i uciec stąd, ale ten płomień woli przechodził tylko przez jej nerwy i nie uświadamiał się.
Tyle poprzednich wrażeń i ten cios w samo serce, zaćmiły jej mózg szaleństwem cichem. Pobladła straszliwie, siedziała jak martwa, wpatrzona w twarz konającej; te same strzępy myśli i obrazów kłębiły się jej pod czaszką, jak kiedyś; tak samo, jak kiedyś, zielonawa, ogromna masa wód zatapiała jej świadomość. Nie czuła nawet, że ją oderwano od starej i zepchnięto w kąt, gdzie stała nieruchoma i nieprzytomna.
Niedzielska konała; jakby czekała tylko ze śmiercią na Jankę. Złość i nienawiść trzymały ją przy życiu kilka godzin dłużej.
Teraz już się wszystko rozprzęgało.
Leżała sztywna, wyprostowana, z rękami na kołdrze, którą szarpała odruchowo i wpatrzona smętnemi źrenicami w górę, jakby w nieskończoność, w którą się staczała.
Gromnica żółtawe światło rozlewała po jej twarzy, operlonej potem ostatniego wytężenia i męką konania. Włosy siwe, rozsypane w nieładzie, tworzyły rodzaj tła, na którem tem silniej odbijała się sucha głowa kona-