Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Taki cymes to nie dla mnie — i schodził ze schodów, cmokając drwiąco.
— Tanio sprzedam — zawołała za nim.
Żeby choć rubla, choć pół, myślała z trwogą.
— Może pani ma stare buciki, suknie, poduszki, ja kupię, ale taki towar, to nie żaden kurant. Kto to kupi? Śmiecie!...
— Tanio sprzedam — szepnęła.
— Ny, co ja mam dać?
— Rubla.
— Żebym tak zdrów buł, co to nie warto i dwadzieścia kopiejek. Co to warto, kto to kupi? — i wrócił, rozwinął i znowu obojętnie oglądał.
— Same wstążki kosztowały mnie kilka rubli.
Zamilkła, zgadzając się już w duchu na cenę.
— Wstążkes! co to jest, same kawałki — gadał, oglądając prędko. — Ny, trzydzieści kopiejek dam. Bierze pani? Na moje sumienie, więcej nie mogę, mam dobre serce, ale nie mogę. Ny, mam płacić?
Ten handel sprawił jej taki wstręt, takim wstydem przepoił i tak ją rozżalił, że chciała już wszystko rzucić i uciec.
Żyd pieniądze wyliczył, zabrał kostyum i poszedł. Zobaczyła go jeszcze przez okno, jak na podwórzu, w pełnem świetle dnia oglądał jeszcze raz spódniczki.
— Co z tem zrobić? — szeptała bezradnie, ściskając lepkie od brudu miedziaki.
Była winna za mieszkanie, w bufecie teatralnym, kilku koleżankom, ale nie myślała już o tem; z temi pieniądzmi tylko poszła do sklepiku kupić sobie co jeść.