Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ściskając rozpaloną głowę, bo takie sny, takie halucynacye, nękały ją jeszcze więcej niż głód.
Była jeszcze jedna rzecz, która ją śmiertelnie przyciszała, że całemi godzinami wsłuchiwała się w siebie; godzinami myślała o tych dziwnych, nieokreślonych wrażeniach i uczuciach, jakie ją przenikały coraz częściej. Czuła, że się w niej dzieje coś strasznego, że te nagłe drgania, te płacze, które ją porywały, niewiadomo dlaczego, te szalone zmiany usposobienia, którym się poddawała, te cierpienia dziwne są jakieś nienaturalne i pochodzą z czegoś — o czem myśleć się bała.
Nie miała matki, ani nikogo, komuby mogła się zwierzyć i ktoby ją objaśnił, ale przyszła chwila, że instynktem kobiecym poznała, że będzie matką.
Płakała po tem odkryciu długo, ale nie były to łzy rozpaczy, tylko jakiegoś litościwego rozrzewnienia, czułości i wstydu zarazem. Poczuła wtedy, że śmierć stanęła za nią i stoi tak blizko, że aż ją dreszcz szaleństwa przenikał całą i rzucał w bezmyślną, apatyczną obojętność. Przestawała myśleć, poddając się biernie, z fatalizmem ludzi długo cierpiących, albo potężnym ciosem zdruzgotanych, jakiejś fali, która ją niosła i nie pytała nawet, gdzie?
Raz nie mogąc już wytrzymać męczarni głodu, zaczęła szukać co do sprzedania.
Przetrząsałą kosze gorączkowo. Miała tylko kilka lekkich, eleganckich, obwieszonych wstążkami kostyumów teatralnych. Kosztowały ją drogo i przywodziły na pamięć szereg wieczorów, przepędzonych w upojeniu na scenie...