Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/391

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzie znajdziesz cuda niesłychane, wiecznie trwające, doświadczysz rozkoszy niewypowiedzianych. Wystarczy ci to zupełnie za życie wśród ludzi. Nie patrz tylko okiem pospolitaka, bo wtedy najpiękniejszy śpiew ptaków będzie krzykiem; najwspanialsze lasy — opałem; w zwierzętach zobaczysz tylko mięso na pokarm; w łąkach — siano; bo wtedy zamiast czuć, będziesz obrachowywać.
— Wszyscy są takimi.
— Jest niewielu, którzy z księgi przyrody czytają i biorą dla siebie pokarm żywota.
Znowu zapadli w milczenie.
Słońce chyliło się za wzgórza drugiego brzegu, jakby wypalone, świeciło coraz zimniej, krwawiąc wodę ostatniemi zorzami.
Kępy drzew jakby się kurczyły, bo wydawały się niższe, a szersze. Żółtość nadbrzeżnych piasków pociągała się szarością zmroku. Dalekie horyzonty zdawały się zapadać w mgłach, podnoszących się niby dymy dopalającego się słońca.
Spokój był jeszcze głębszy i rozwłóczył się sennością nad ziemią, jakby senną po trudach dnia.
Janka rozmyślała nad słowami starca i smutek jakiś cichy, posępny, napełniał jej serce i przysłaniał mózg lękiem niejasnym; ogarniało ją bierne poddanie się, rodzaj wewnętrznego odrętwienia.
Powstała do odejścia, bo było już prawie szaro na świecie.
— Idzie pan?
— Czas już, kawał drogi do Warszawy.
— Pójdziemy razem.