Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I nagle zbladła i cofnęła się w tył, bo zakłębił się w jej mózgu taki chaos, że myślała, iż oszaleje...
Siedziała długo bezprzytomna, i płakała. Płakała, nie mogąc się powstrzymać, bo odzyskawszy nieco świadomości, przypominała sobie wszystkie swoje cierpienia i doznane zawody.
Wkońcu, zmordowana wyczerpaniem, ukołysana ciszą, jaka ogarnęła teatr po ukończeniu próby — usnęła.
Przebudziła ją Rosińska, która tego dnia przyszła wcześniej do garderoby, bo miała zaczynać sztukę, i gdy zobaczyła śpiącą, litość ją ogarnęła; resztki zaszminkowanej teatralnem życiem kobiecości poruszyły się w niej na widok bladej, zmizerowanej biedą i zgnębieniem twarzy.
— Panno Janino! — szepnęła z czułością.
Janka powstała i zaczęła nerwowo ścierać ślady łez z twarzy.
— Nie widziała pani Niedzielskiego? — zapytała Rosińskiej.
— Nie. Biedne dziecko! to cię urządzili!... ale znowu nie trzeba tak brać tego do serca... Chcesz być artystką, to musisz wiele przenieść, wiele przecierpieć... Moja droga, nie takie ja rzeczy przeszłam i dzisiaj przechodzę. Żebyś wszystkie przykrości brała do serca, irytowała się wszystkiemi plotkami, jakie będą robić na ciebie i płakała po każdej intrydze, w jaką cię oplączą, toby ci ani łez, ani oczów, ani sił nie starczyło!... To trudno, w teatrze już tak być musi! Nic zresztą straconego!... jeden zawód masz pani, toś o jedno doświadczenie bogatsza.