Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niej się posuwa, a Topolski stoi i drwiącym głosem mówi tak głośno, że wszyscy się odwracają:
— Patrzcie!... żyła z Głogowskim, a teraz jest kochanką Władka!
Nie mogła znieść tego; krzyknęła straszliwie przez sen, bo zobaczyła, że ojciec idzie z Kręską pod rękę i mówi, pokazując na nią:
— Żyła z Głogowskim, a teraz jest kochanką Władka!...
— O, Jezus! — szeptała, męcząc się w tym śnie dręczącym. — O, Jezus!
A tłum znajomych twarzy rósł: ksiądz z Bukowca, przełożone pensyi, koleżanki dawne, Grzesikiewicz — wszyscy, wszyscy przechodzili śpiesznie obok niej i patrzyli na nią z tym strasznym, okropnym uśmiechem, który ją przenikał niby ostrze i smagał, jakby batem...
Obudziła się zapłakana i zmęczona śmiertelnie.
Jeszcze przed próbą przyszedł Władek.
Rzuciła mu się po raz pierwszy sama w ramiona.
— Wszyscy wiedzą!... — szepnęła, ukrywając twarz na jego piersiach.
Domyślił się, o co jej chodzi.
— No, to i cóż?... kryminał, czy co!?... — odpowiedział.
I siadł chmurny, rozcierał kolano i gniewnie rzucał się na krzesełku.
Spostrzegła jego stan i zapomniawszy o sobie, zapytała:
— Co tobie jest?... czyś chory?...
— Nic mi nie jest... Winienem tylko komuś kilka-