Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na przedstawienie, a resztą czasu proszę rozporządzać dowolnie — rzekł z zapałem.
Popatrzyli na siebie chwilę.
Janka podała mu rękę; przytrzymał ją i całował długo.
— Od jutra zacznę się uczyć, bo mam dzień wolny.
— A i ja nic nie pokazuję.
Wyszedł trochę zły na siebie, bo chociaż mówił na nią: „komedyantka“, ale onieśmiela go swoją prostotą i entuzyazmem; czuł w niej przytem jakąś wyższość, umysłową i artystyczną.
Szedł i uśmiechał się drwiąco z jej mowy, ale podobała mu się ona szalenie, coraz więcej.
Janka gorączkowo zabrała się do „Robina“.
W kilka dni umiała nietylko rolę, ale i sztukę całą na pamięć. Rozpłomieniła się tak do grania tej roli, że całem życiem zawisła na tem przedstawieniu. Dawne jej marzenia, przytłumione nieco nędzą i gorączkowem życiem teatru, wystrzeliły znowu płomieniami, które ją oślepiały i hypnotyzowały. Teatr znowu rozrósł się w niej tak potężnie, że już nie było w jej świadomości miejsca na co innego, przedstawiał się jej w godzinach ekstazy, jak ołtarz mistyczny, zawieszony wysoko nad bytem powszednim i gorejący płomieniami, niby drugi krzak Mojżesza, wydawał się jej niejako cudem, który trwał zawsze.
Władek codziennie, pomiędzy próbą a przedstawieniem, przychodził do niej, choć go już potężnie nudziły te wieczne powtarzania i niecierpliwiło to, że przez sza-