Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oddałaby się na zawsze i ze wszystkiem; o życiu we dwoje, pełnem uniesień i miłości, o takiem życiu, jakie przedstawiali w sztukach poeci — i wtedy przesuwały się przez jej mózg obrazy kochanków, namiętne szepty, uściski palące, namiętności wulkaniczne i całe to życie miłości potężnej, którego przypomnienie przejmowało ją już dreszczem na wskróś...
Nie wiedziała, skąd się biorą takie marzenia, ale stawały się coraz częstszemi, pomimo nędzy, która znowu rosła, pomimo częstego głodu, który ją brał w swoje kościste uściski. Bransoletka znowu poszła do lombardu, bo ciągle trzeba było kupować jakieś nowe szmatki, konieczne na scenę, tak, że musiała nieraz nie jeść, a kupić... Wystawiali coraz nowe sztuki, żeby złapać powodzenie, ale powodzenia nie było.
Nękało ją ogromnie takie położenie i męczyło, odbierając siły, ale podnosiło w niej nowy bunt, który wrzeć zaczynał w niej głucho.
Czuła jakąś nieokreśloną z początku urazę do wszystkich. Z pewną dziką zawiścią przyglądała się kobietom na ulicy; porywała ją nieraz szalona chęć zaczepienia takiej strojnej, wspaniałej damy i spytania się jej, czy ona wie, co to jest nędza?
Przyglądała się bacznie ich twarzom, sukniom i uśmiechom i przychodziła do bolesnego przekonania, że takie damy muszą nie wiedzieć, iż są inni ludzie, którzy cierpią, płaczą i są głodni.
Ale zaczęła później rozumować, że i ona sama ubraną jest podobnie; że takich może być więcej, może przechodzą obok niej i tak samo głodni, zrozpaczeni,