Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uwielbiała; był dla niej kultem, modliła się do niego rozmarzeniem i niejasnemi, niesformułowanemi w żadną ideę myślami.
Marzenia jej zaczynały przybierać czasami formy prostego rozprężenia mózgowego. Była to burza, która w mgnieniu oka chciała posiąść świat cały, a którą pierwsza lepsza wyniosłość zmuszała do wyczerpywania sił, a ladajaki konduktor mógł sprowadzić do ziemi.
Marzyła i dlatego jeszcze, żeby nie czuć biedy, bo druga połowa sezonu, pod względem kasowym, była o wiele gorsza od pierwszej. Publiczność przychodziła coraz nieliczniej, przeszkadzały ciągłe deszcze i zimne wieczory; ma się rozumieć, że i akonta były kwadratowo mniejsze.
Bywało i tak, że Cabiński w połowie przedstawienia zabierał kasę i wynosił się, udając chorego i zostawiając zaledwie kilkanaście rubli na podział kilkudziesięciu osób, a złapany przed ucieczką, płakał prawie na nędzę i narzekał:
— Garstka osób... połowa biletów frejowych do tego; jak dzieci kocham, połowa frej... Cóż ja zrobię?... sam nie mam na komorne, no groszem po prostu nie śmierdzę!... Spytajcie się Golda; on was niesprzedanymi biletami przekona. Z torbami pójdę, jak takie powodzenie będzie dłużej!.. Chodźcie do kasy, jeśli co jest... dam.
I jeśli przyprowadzał kogo do kasy, pod ramię, po przyjacielsku, było to umówionym znakiem dla Golda, że pieniędzy ma nie być; jeśli zaś nie, to kasyer robił skłopotaną minę i narzekał: