Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wypiła jeden na próbę, ale potem musiała pić dalsze; zresztą czuła, że to ją dobrze usposabia, bo miała w sobie jeszcze resztki tremy i drżenia o los sztuki.
Po rozmaitych daniach, garsoni ustawili całą bateryę butelek wina i likierów.
— Będzie czem walczyć!... zawołał wesoło Glas, uderzając nożem w butelkę.
— Padniesz ofiarą własnego zwycięstwa, zobaczysz, jeżeli z takim zapałem będziesz dalej atakował.
— Mówcie sobie, a my pijmy! — zawołał Kotlicki, podnosząc kieliszek. — Za zdrowie autora!
— Udław się, Syngalezie!.. — mruknął Głogowski, podnosząc się i trącając ze wszystkimi.
— Niech żyje i niech co rok pisze nowe arcydzieło! — krzyknął Cabiński, już dobrze podchmielony.
— Dyrektor także co rok prawie tworzysz arcydzieła, a nikt ci przecież tego nie wymawia.
— Bożą i ludzką pomocą, panowie, tak, tak! — rzekł Cabiński.
Zarzecka wybuchnęła śmiechem, a za nią wszyscy.
— Niech-że cię uścisnę!... przynajmniej raz nie kłamiesz! — krzyczał Glas.
Cabińska aż się pokładała ze śmiechu.
— Zdrowe dyrektorstwa! — zawołał Wawrzecki.
— Niech żyją i z Bożą i ludzką pomocą tworzą więcej arcydzieł.
— Zdrowie całego towarzystwa!
— A teraz wypijmy na cześć publiczności.
— Za pozwoleniem. Ponieważ ja tu jestem jedynym jej przedstawicielem, więc mnie oddajcie hołd.