Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drżałem ze wzruszenia, stanąłem w tragicznej postawie i zaczynam... no cóżby?... „Czarny szal“, który wtedy był modnym... Przebiłem się przez tremę i z miejsca uniósł mnie patos, łamię się, wykręcam stawy, krzyczę, wybucham niby Otello, syczę nienawiścią jak samowar i skończyłem, oblany potem...
— „Jeszcze co?“ — rzekł, obierając wciąż kartofle i ani jeden muskuł twarzy nie zdradził, co myśli o tem.
Zdawało mi się, że idzie dobrze i wybieram „Hagarę“; jadę na całego: rozpaczam, jak Niobe, przeklinam niby Lear... błagam, grożę i w rozdenerwowaniu kończę, a on mówi:
— „Jeszcze!“
Dał spokój kartoflom i zabrał się do siekania mięsa.
Olśniony już tem przyzwoleniem i zachętą, jaką zdawałem się słyszeć w jego głosie, wybieram z „Mazepy“ Słowackiego tę scenę w więzieniu z czwartego aktu, i mówię ją całą...
Jęczę za Amelię, ględzę za Chmarę, przeklinam za Zbigniewa, huczę za Wojewodę... Wkładam w to tyle uczucia, tyle głosu, że aż chrypnę; włosy mi powstają na głowie, drżę, zapominam, gdzie jestem, natchnienie mnie unosi, ogień bucha ze mnie, bucha jak z pieca; łzy mam w głosie, kolki z wysiłku pod piersiami, a gadam... Już Amelię przekląłem, sponiewierałem, szarpię się z bólu i miłości; kończę akt czwarty i jak potok walę z piątym. Tragiczność mnie porywa, podnosi pod sufit nieomal, pokój zaczyna mi tańcować, w oczach robi się