Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

iść do domu, gdy Władek się do niej przysunął i miękko zapytał:
— Pozwoli się pani odprowadzić?...
— Idę z Sowińską, a pan przecie w przeciwnej stronie mieszka...
— Właśnie Sowińska mi mówiła, abym uwiadomił panią, że dopiero za jaką godzinę wróci... Jest w dyrekcyi.
— No, to chodźmy.
— Może bukiet pani przeszkadza, to go mogę nieść... — rzekł, wyciągając rękę po kwiaty.
— O, nie! dziękuję...
— Bardzo drogi!... — rzekł, uśmiechem podkreślając słowa.
— Nie wiem, ile kosztuje — odpowiedziała zimno, nie okazując wcale usposobienia do rozmowy.
Władek się roześmiał; potem mówił o matce, a wkońcu rzekł:
— Może pani zajrzy do nas... Mama jest chora; od kilku dni nie podnosi się wcale z łóżka...
— Mama chora?... Widziałam ją dzisiaj w teatrze.
— Nie może być!... — zawołał, naprawdę zmieszany. — Daję pani słowo, że byłem pewny... bo mi matka mówiła, że od kilku dni nie wstaje...
— Mama mi coś urządza... — dodał wkońcu chmurnie.
Niedzielska go tylko szpiegowała nieustannie i wytrwale, i zawsze musiała wiedzieć, z kim prowadzi jaki romans, bo wciąż truchlała, żeby się Władek nie ożenił z jaką aktorką...