Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tylko Stanisławski stal w kulisie i śmiał się głośno z jego automatycznych ruchów i spojrzeń nieprzytomnych. Majkowska podtrzymywała Topolskiego co chwila, bo byłby padł na scenie.
— Mirowska! chodź-no pani i patrz, jak oni grają! — mówił do starej aktorki, apatycznie dzisiaj usposobionej i oczy mu płonęły gorączkową nienawiścią.
— To moja rola!... ja ją grać powinienem. Co on z niej zrobił?... Bydlę pijane! — syczał przez zaciśnięte zęby i gdy zerwały się brawa gorące i pomimo wszystkiego zasłużone. Stanisławski zsiniał i aż się chwycił kulisy, ażeby nie runąć, taka straszna zazdrość go dławiła.
— Bydło! bydło! — szeptał, wygrażając zaciśniętą pięścią publiczności.
Pobiegł potem do inspicyenta, nie mógł go znaleźć i przyszedł z powrotem; chodził następnie, ledwie wlokąc nogi za sobą, rozdenerwowany i zły.
— ...Córko moja! dziecię ukochane! więc nie odpychasz starego ojca?... przyciskasz do czystego serca ojca zbrodniarza?... nie uciekasz od jego łez i pocałunków?... — płynął ze sceny gorący szept Topolskiego i uderzał w starego aktora, że stawał, zapominał piorunowo o wszystkiem, porwany grą, i szeptał te same słowa i kładł w te ciche akcenta miłości ojcowskiej tyle uczucia i łez, tyle krwi i zapału, i taki był śmieszny, jednocześnie w niepewnem świetle kults, z patetycznie wyciągniętemi rękoma do próżni, z głową podaną naprzód, z oczyma utkwionemi w sznur od kurtyny, że