Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wrażenia, jakie on wywierał teraz na nią tą swoją twarzą poczciwą i zmizerowaną bardzo i temi jasnemi oczyma, jakby przyniósł ze sobą echa tych pól i lasów kochanych, jarów zacisznych, słońca i bujności przyrody niekrępowanej. Rozmyślała o tem przez mgnienie oka, ale równocześnie przyszła jej pamięć wszystkich udręczeń i wygnania swojego...
Podsunęła mu papierosy i rzekła swobodnie, przerywając dosyć długie milczenie:
— Daje pan dowód niemałej odwagi i... dobroci, że po tem wszystkiem odwiedza mnie pan jeszcze...
— Pamięta pani, com powiedział wtedy, kiedyśmy ostatni raz mówili ze sobą?... — mówił, przyciszając i zmiękczając głos — że nigdy i zawsze!... Że nigdy nie przestanę i zawsze będę panią kochać.
Janka poruszyła się niecierpliwie; zabolał ją ten jego akcent głęboki i szczery.
— Przepraszam... kiedy to panią gniewa, nie powiem już o sobie ani słowa...
— Cóż tam słychać w domu? — zapytała, podnosząc na niego oczy.
— A no, co słychać?... Sodoma i Gomora! Nie poznałaby pani ojca: zrobił się już podobno niemożliwym pedantem na służbie, a poza służbą chodzi na polowania, jeździ do sąsiadów, pogwizduje... ale tak schudł, tak zmizerniał, że go poznać nie można. Gryzie go zmartwienie, jak robak.
— Dlaczego?... Jakie ojciec może mieć zmartwienie?...
— Jezus, Marya! pani się pyta: dlaczego? jakie może mieć zmartwienie?... Czy pani żartuje, czy też pani