Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szawy, aby się widzieć z panią w bardzo ważnym interesie. Raczy pani być w mieszkaniu o jedenastej, to przyjdę i zechce mi pani wybaczyć śmiałość. Przepraszam i całuję rączki. Sługa
Grzesikiewicz“.

— Co to będzie?... — myślała, ubierając się prędko. — Cóż to za bardzo ważny interes?... Ojciec!... czyżby był chory i tęsknił za mną?... O nie, nie!...
Wypiła śpiesznie herbatę, uporządkowała pokój i czekała niecierpliwie tej wizyty. Myślała z pewną radością nawet, że zobaczy nareszcie kogoś swojego z Bukowca.
— Może znowu mi się oświadczy?... — pomyślała.
I widziała jego twarz wielką, spaloną od słońca i te niebieskie oczy, tak łagodnie patrzące z pod konopnej grzywy i przypomniała sobie jego kłopotliwą nieśmiałość.
— Dobry, poczciwy człowiek! — myślała, chodząc po pokoju; ale przyszło jej na myśl znowu, że może jej ta wizyta popsuć wycieczkę na Bielany i ochłodła dla niego, postanawiając sobie rozmówić się z nim zwięźle i krótko.
— Czego on może chcieć?... — pytała siebie niespokojnie, przypuszczając najniemożliwsze rzeczy.
— Ojciec bardzo musi być chory i wzywa mnie do siebie — odpowiedziała sobie ze strachem prawie.
Stanęła na środku pokoju; tak zamroczyło ją obawą przypuszczenie, że musiałaby może wracać do Bukowca.
— Nie, to niemożebne; jabym tam już tygodnia nie wytrzymała... zresztą, wypędził mnie na zawsze...
Jakaś ciemna walka pomiędzy nienawiścią, żalem